Jezus powiedział do swoich apostołów: Kto z was, mając sługę, który orze lub pasie, powie mu, gdy on wróci z pola: Pójdź i siądź do stołu?
Czy nie powie mu raczej: Przygotuj mi wieczerzę, przepasz się i usługuj mi, aż zjem i napiję się, a potem ty będziesz jadł i pił? Czy dziękuje słudze za to, że wykonał to, co mu polecono? Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać.
(Łk 17,7-10)
Nie rozumiem tej Ewangelii. I chyba mi się trochę nie podoba.
Można by ją opisać: samo życie.Rano wychodzimy do pracy. Co najmniej osiem godzin w fabryce, urzędzie, biurze, szkole, sklepie. Często jeszcze zostawanie po godzinach, zamykanie spraw, zaległe maile… Późny powrót do domu. A tam? Obiad, sprzątanie, pranie, zmywanie, odrabianie lekcji z dziećmi… Znów praca. Proza życia. Najczęściej bez żadnych podziękowań.
A Jezus mówi – i bardzo dobrze. Niech tak zostanie. Bo i On przyszedł, aby służyć. I też Mu za to nie dziękowano.
Być sługą to znaczy spełniać swoją powinność, wykonywać to, co należy do powołania: matki, ojca, księdza, zakonnicy. Być sługą to być posłusznym temu, kim się jest.
Ale dlaczego, gdy robię to wszystko, mam o sobie powiedzieć, że jestem „nieużyteczna”? Przecież rzeczy wymienione wyżej są użyteczne…
Nie rozumiem.
I… bardzo dobrze. Bo im bardziej nie rozumiem, tym głośniej dźwięczą mi w głowie pytania: Dlaczego służę? Czy robię jakąś rzecz tylko po to, abym czuła się potrzebna? Czy trudzę się nad czymś nie dlatego, że musi to zostać wykonane, ale żeby inni mnie lubili i akceptowali? Żeby mówili o mnie, że jestem niezastąpiona? Żeby mi powtarzali: Bo jak nie ty, to kto?
Czy umiem – po prostu, zwyczajnie – być posłuszna temu, kim jestem?
Czy umiem – choć trochę – być taka jak On?Odpowiedzi na te pytanie mogłyby być… nieciekawe.
Cóż.
Już wiem, dlaczego mi się ta Ewangelia trochę nie podoba./Małgorzata/